niedziela, 23 czerwca 2013

Mama

Kobieta brzemienna, Xawery Dunikowski

DLACZEGO TERAZ? A kto to wie jakimi drogami chodzi MYŚL. 
Kiedy umierała mama ja tak bardzo chcialam żyć. Wylecieć z domu i rozwinąc kolorowe skrzydła półdorosłości. Tego fascynującego czasu poznawania nowych dróg, nowych możliwości. Chodzenia na randki i całowania się w deszczu pod drzewami. Motyle. One zawsze będą mi się kojarzyły z tym czasem, ale nie tylko dlatego, że ja byłam ... chciałam być jak one. To był pierwszy symptom dużych dawek morfiny - mama widziała kolorowe motyle siedzące na jej kołdrze. Pierwszy i właściwie jeden, jedyny miły. Kolejne były juz mroczne, ciemne, straszne. Kazały mamie próbować wstać z łóżka w środku nocy, a mnie zmuszały do czuwania do 4, 5 nad ranem. 
Był jeszcze jeden motylek - welfron wszczepiony pod skórę do podawania leków. Prawie się nie przydał - mama umarła trzy dni po jego założeniu. 
Tak bardzo chciałam żyć i żyłam i żyje dalej, ale tam ten czas nie był kolorowy. Był pełen strachu i szybkiego dorastania. Mama trzymała się dzielnie, tylko ja kamieniałam widząc jej wypadające włosy, zbierając wymioty po narkozie, patrząc jak chemia niszczy jej ciało.
Mama dwa razy była w szpitalu. Pierwszy raz jak wycinano jej nerkę. Po operacji, wymioty brak przytomności, ja 12 h przy jej łózku. Drugi dzień. Spotkałam mame w połowie szpitalnego korytrza powoli idącą wzdłuż ściany „przecież nie mogę tylko leżeć i leżeć’. Mama też tak bardzo chciała żyć. 
Wypisali ją po kilku dniach, a ona zorganizowała stoisko na targah i poprowadziła je z meszkiem odrastjacyc włosów na głowie. Pamiętam ją w szarej spódnicy i szarej bluzce z prawie łysą głową jak z Sapą odbierali na głównej scenie nagrodę konsumentów.
Przeżuty były wszędzie. Już od samego początku. Każda część jej ciała nosiła w sobie chorobę. W całym organiźmie trwała walka o przedłużenie życia - chyba nigdy nie walczyliśmy o uratowanie jej, ale o tym dowiedziałam się pod sam koniec. Mama wzieła na siebie wszystko. Pamiętam jak zaraz po dignozie (że to było wtedy skojarzyłam wiele lat później) sprzątała w kuchni. Bardzo dokładnie przecierała wszystki puszki z herbatą, solą, przyprawami. Weszłam i cos zapytałam - odpowiedziała ze łazmi w oczach, niepewnie. Wyszłam wzruszając ramionami z całym okrucieństwem 19 letniej córki.
Tak, w czasie jej choroby bywałam podła. Jak chciała wstać z łóżka i iść do piwnicy z kołdrą, a ja po kilkunasto godzinnym czuwania, półprzytomna ze zmęczenia nad ranem mówiłam i tak nie dasz rady wstać o własnych siłach. Jak wypluła po raz 20 tabletkę którą musiała połknąć, a ja wpychałam jej ją na siłę tracąc panowanie nad sobą. Bywałam okrutna... Długo nie mogłam sobie tego wybaczyć. 
Mama pokazała mi jak wielka siłę ma psychika i umysł. Pracowała do 30 grudnia 1999 roku, a umarła 16 stycznia 2000 roku. Kiedy nowotwórł zajoł kości i przestały jej działać stawy, tak że nie mogła sama utrzymać łyżki i musiała leżeć, mama się poddała i umarła bardzo szybko. Bez bólu, co jest prawie cudem przy tej chorobie.
Zostałam sama. Najpierw wielka ulga - juz się nie męczy, a ja mogę zacząć żyć!!! Potem, potem było tak jak bym weszła do domu i chciała się oprzeć o szafkę, która stała odkąd pamiętam w tym samym miejscu. Upadłam z hukiem mocno uderzając o podłogę. Mamy juz nie było i miało nigdy nie być. Znowu nie mogłam fruwać przez kolejne 2 lata - nie wiele z nich pamiętam. 
Teraz czasami, najczęściej w kuchni płaczę, że jej nie ma, bo nie można zadzwonić do nieba i zapytać: „ Mamo ile łyżek soli dawałaś na litr wody do kiszenia ogórków?”
Tęsknie za Tobą Mamusiu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz